Płyta „Vice Versa” bazuje na oryginalnym i wielobarwnym repertuarze skomponowanym przez muzyków z zespołu, a jej zakres stylistyczny obejmuje w zasadzie szeroko pojęty współczesny jazz bez dalekich wycieczek na tereny sąsiadujące. Muzycy zdają się czuć w swoim środowisku jak ryby w wodzie, a cały zespół brzmi bardzo stylowo. Wysmakowane balladowe brzmienia i motywy osobiste („Anna”, „Quiet Boy”) przeplatają się z utworami w żywszych rytmach zarówno ósmawkowych, jak i triolowych. Urozmaicony repertuar został wyselekcjonowany tak, aby najbardziej wybrednym słuchaczom dać odrobinę satysfakcji – klimatów, rytmów i temp na płycie jest dostatek. Poziom wykonawczy lidera i towarzyszących mu partnerów jest wyrównany przy bardzo wysoko ustawionej poprzeczce – świetna sekcja rytmiczna z osadzonym basem i bębnami, które bez trudu podążają za wirtuozerią Dominika, nie bojąc się nawet najbardziej karkołomnych i gęstych podziałów double time, w ramach których zachowują pełną kontrolę nad tempem i właściwym klimatem utworów. W tym kontekście znakomicie słucha się kompozycji tytułowej w trójdzielnym metrum, ze szczególnym uwzględnieniem solówki leadera, podczas której otrzymujemy pakiet znakomitych podziałów zagranych w akompaniamencie przez perkusistę, jak również sklejający całość walking basu. Kolejnym przykładem znakomitej melodyczno-harmonicznej i rytmicznej roboty całego zespołu jest wydłużona końcówka na 7/8 kompozycji „Freak Out Zone” Piotra Lemańczyka.
Z wielką satysfakcją słucha się na tej płycie saksofonisty. Dlaczego? Ano dlatego, że Joonatan świetnie brzmi, gra dobre dźwięki, a co dla mnie szczególnie cenne, wypuszcza je precyzyjnie o czasie, a nie mniej lub więcej po czy przed czasem. Tym samym mogę ze spokojnym sumieniem pogratulować Dominikowi – który sam jest perfekcyjnym rytmikiem – wyboru partnera do grania tematów i do improwizacji. Ten wybór zapewnia zespołowi walor, z którego całkiem spora grupka saksofonistów (a przy okazji liderów) nie zdaje sobie sprawy – walor spójności rytmicznej, kiedy za rytm są w równym stopniu odpowiedzialni wszyscy muzycy w jazzowym zespole, a nie tylko perkusista. Dzięki tej spójności zespół Bukowskiego dla uzyskania wspólnego drive’u nie musiał posiłkować się „amerykańskim perkusistą”, co część nierytmicznie grających saksofonistów robi notorycznie i z marnym efektem. Dodajmy, że grający na płycie Ville Pynssi to perkusista z dużą wyobraźnią, drummer o zacięciu wirtuozerskim, błyskotliwy, szybko reagujący i bardzo muzykalny. Tam, gdzie trzeba, potrafi solidnie i z sensem przyłożyć w bębny, by z kolei w balladzie cały ten konstruktywny bałagan subtelnie i z dużym smakiem pozamiatać – oczywiście miotełkami. Brawo.
Kolejnym mocnym punktem jest sprawdzony w wielu sytuacjach Piotr Lemańczyk, którego przyjaźnie mruczący bas cementuje brzmienie zespołu, a znakomite solówki dodają muzyce kolorytu.
Uważam, że płyta Dominika Bukowskiego to projekt bardzo unikalny i cenny, w ramach którego bez udziału „zamorskiego wspomagania” muzycy uzyskują bardzo zamorskie rezultaty. Wszyscy, zachowując swoje indywidualne walory, brzmią tu w zespołowych partiach tak, jak najlepiej skonstruowana maszyna i właśnie tę wspólną zabawę rytmem – ten „team work” oceniłbym najwyżej. Tak czy owak całą płytę i muzykę polecam gorąco wszystkim miłośnikom gatunku.
Jacek Pelc