Szrot, zmora perkusistów i częste powracające jak zły sen awarie… Z drugiej jednak strony dla większości z nas -pierwszy zestaw w życiu, pierwsze radości związane z posiadaniem i grą na własnych bębnach i ogromna szkoła życia.
O czym mowa? Zgadza się! Mówimy o legendarnych polskich bębnach Polmuz. Smiało można powiedzieć, że nie zna życia, kto nie grał na Polmuzie. Wszyscy szczęściarze, którzy nie musieli w swoim życiu przechodzić przez praktykę na najtoporniejszych z bębnów nie mają pojęcia co zrobić, gdy ich sprzęt ulegnie choćby niewielkim uszkodzeniom. Pozwoliłem sobie na wspominki tego niesamowitego zestawu.
W posiadanie swojego polmosa wszedłem w wieku 13 lat. Dla takiego małolata pierwszy prawdziwy kontakt z instrumentem był przeżyciem porównywalnym z utratą dziewictwa. Pamiętam, że wcześniej okupione było to długim odkładaniem finansów, a przed samym zakupem- poważną rozmową z rodzicami na temat właściwego wydawania pieniędzy i słomianego entuzjazmu. Patrząc wstecz- nie wiem jak dziś wyglądałoby moje życie, gdyby wybito mi wtedy z głowy bębny…
Oględziny garów odbyły się w Gdyni. Beczki były hmm… białe. A dokładniej: centrala, werbel i 12-calowy tom były w białej oryginalnej okleinie. Tom 13″ oklejony był białą folią, a 16″ -czarną dermą! Tego dnia nie było rzeczy, która odwiodłaby mnie od zakupu tych garów. Z perspektywy czasu dodatkowo zauważam, że większość z nich była naprawdę w idealnym stanie- drewno było jaśniutkie i pachniało jak dziś pachną nowe gary ze sklepu! Napisałem „większość”… centrala, werbel i 12” były od kompletu i w idealnym stanie. 13 też była ok, choć ktoś zmniejszył jej głębokośc o dobre dwa cale! Nigdzie nie było dolnych naciągów i gniazd pod nie. Najciekawszy z zestawu był 16-calowy floor tom. Konstrukcja i kolor drewna ewidentnie wskazywały, że ma dużo więcej lat oraz jest innego (nieznanego) producenta. Miał czarne, aluminiowe lugi, a dolna średnica była mniejsza niż górna…
Zestaw służył mi dzielnie koło siedmiu lat. W międzyczasie otrzymał nową okleinę, dolne obręcze i naciągi, a także nowy floor tom, bo poprzedni nie pozwalał nawet na nastrojenie, a współczesne naciągi nie mieściły się w profil obręczy. Myślę, że byłem wielkim szczęściarzem, bo moi znajomi- właściciele polmuzów już nie mieli tyle szczęścia w eksploatacji. Na jednym z zestawów moich kolegów dość często grałem i pamiętam, że często odbywała się nierówna walka o normalne użytkowanie- a to się coś urwało, a to gwinty się zrywały… Udało mi się później zorganizować WYTOCZENIE nowych gwintów z mosiądzu do wszystkich lug- wtedy większość problemów ze strojeniem się skończyła.
Minęło wiele lat od zaprzestania produkcji łódzkiego wynalazku, a mimo to wciąż powracają wspomnienia i w dalszym ciągu u młodych perkusistów można spotkać legendarne bębny. Jedni, pełni pasji- remontują swoje beczki robiąc z nich naprawdę niesamowicie wyglądające instrumenty. Część z bębniarzy dostaje zestawy za darmo lub znajduje je na strychu w domu dziadków. Niejednokrotnie Polmuzy wyglądają dziś jak wykopane spod ziemi skarby- zardzewiałe i wypaczone. Wciąż jednak szczepią w młodych perkusistach zapał do gry. Polmuz wychował wiele pokoleń fantastycznych bębniarzy- wspominają go znani polscy perkusiści. Obiekt żartów doświadczonych pałkerów, a niegdyś obiekt pożądania wszystkich początkujących z pewnością przejdzie przez ręce jeszcze niejednej przyszłej gwiazdy.
A jakie wspomnienia mają czytelnicy TopDrummera? Zapraszam do komentowania na naszym forum.