Można zaryzykować stwierdzenie, że w świadomości wielu polskich muzyków istnieje głęboko zakorzeniony „syndrom” amerykańskich perkusistów jako niezastąpionego wzoru do naśladowania i symbolu doskonałości w tym zawodzie. Jest też trochę płycej zakorzeniony „syndrom” perkusistów brytyjskich – głównie za sprawą historii hard rocka i heavy metalu oraz gatunków pokrewnych. Dopiero od niedawna nasze muzyczne radary wyłapują również pozytywne i silne sygnały z innych części świata pozostających dotąd w strefie względnej ciszy. Podążając za tymi sygnałami z dużą satysfakcją prezentujemy poniżej krótki wywiad, jakiego udzielił Top Drummerowi Akira Jimbo – perkusista i człowiek orkiestra, którego solowe minirecitale mieliśmy okazję podziwiać w Krakowie na targach Music Media 2006. Koncepcja jego perkusyjnego show to (w telegraficznym ujęciu) pomysłowa kombinacja elektronicznych brzmień wyzwalanych z padów w ściśle zaprogramowanej kolejności z akompaniamentem rytmów granych na akustycznym zestawie. Rytm, fantazja, humor, polot, swoboda, znakomite umiejętności techniczne i smak artystyczny – to kilka określeń, które trafnie oddają wrażenia z popisów japońskiego wirtuoza. Akira Jimbo grał 100% „na żywca” – bez użycia sekwencerów.
Jacek Pelc, TD: Gratuluję świetnego występu i od razu chciałbym zadać pierwsze pytanie: jak zaczęła się Twoje przygoda z instrumentem i jakie były pierwsze wzory i inspiracje?
Akira Jimbo: Dzięki, na bębnach zacząłem grać stosunkowo późno, w wieku 17 lat. W tamtych czasach słuchałem Steve Gadda. Zanim się zapoznałem z jego graniem, myślałem sobie po prostu, że bębny to taki zwykły akompaniujący instrument na drugim planie. Ale Steve grał tak, jakby bębny były pierwszym i najważniejszym instrumentem w zespole i stąd w moim dotychczasowym myśleniu nastąpiła drastyczna zmiana. Wtedy poczułem, że powinienem nauczyć się grać na bębnach.
Które nagranie z udziałem Steve Gadda spowodowało tę rewolucję?
To był pierwszy album sygnowany nazwiskiem Bob James (amerykański pianista, który zrealizował serię projektów autorskich z udziałem m.in. wybitnego gitarzysty Earla Klugha – przyp. TD).
Co było dalej? Jak zaczęła się Twoja zawodowa kariera?
Podczas studiów uniwersyteckich w Tokio grałem w bigbandzie. Wtedy spotkałem się z basistą z zespołu CASSIOPEA – to japońska grupa grająca w stylu jazz fusion. Ponieważ akurat brakowało im perkusisty, zaproponował mi przyłączenie się do zespołu. To był mój profesjonalny początek.
Jakie były Twoje pierwsze instrumenty?
Najpierw był fortepian. Moi rodzice upierali się, bym grał na fortepianie, ale ja nie za bardzo to lubiłem. Potem była gitara, z którą mam związane przyjemniejsze wspomnienia – do dzisiaj czasami na niej grywam. Nie jestem w tym zbyt dobry, ale uważam, że poznanie melodii i harmonii jest bardzo przydatne. Na etapie gimnazjum mój ojciec kupił mi tani model bębnów Yamahy, ale nie byłem nimi jakoś specjalnie zainteresowany. Dopiero w wieku 17 lat zacząłem się w to na serio bawić. Moją główną inspiracją była muzyka w stylu fusion, dopiero później zacząłem słuchać jazzu tradycyjnego.
Pamiętasz może pierwszy zagrany rytm?
To był na pewno funk, ponieważ od samego początku lubiłem te rytmy, a moim ulubionym zespołem był TOWER OF POWER z drummerem Davidem Garibaldim – on również wywarł na mnie duży wpływ. Mogę wymienić jeszcze jednego ważnego dla mnie perkusistę – Harvey’a Masona. Wszyscy ci trzej ze Steve Gaddem to moje największe inspiracje. Ponadto bardzo lubię rytmy afro-kubańskie i oczywiście kubańskich perkusistów oraz rytmy i perkusistów z Brazylii. W połączeniu z tradycyjną muzyką japońską i wieloma innymi rzeczami staram się budować mój własny muzyczny świat – wyłapuję szczegóły zewsząd i miksuję je.
Czy grywasz przede wszystkim solo, czy jesteś członkiem jakichś formacji?
Gram w wielu zespołach w Japonii. Są to kwartety, bigbandy, projekty z udziałem DJ-ów, współpraca z tradycyjnymi perkusjonalistami japońskimi oraz praca z innymi perkusistami w duetach. Robię wiele rzeczy. Jednakże poza Japonią gram głównie solo lub biorę udział w perkusyjnych warsztatach.
W Twoim repertuarze słychać znane przeboje brytyjskiego rocka z lat 60/70, zatem zapewne również ta muzyka jest Ci bliska?
Tak, bardzo lubię klasyczną muzykę w stylu rock.
Gdybyś został zmuszony do pobytu na bezludnej wyspie, to jaką muzykę zabrałbyś tam ze sobą?
Pierwszą rzecz jaką bym ze sobą wziął to Donald Fagen (Steely Dan) i jego pierwszy album „Night Fly” – to moja ulubiona płyta. Potem z pewnością muzyka Chicka Corea`i z udziałem Steve Gadda: „Friends”, „3 Quartets”, wziąłbym również albumy TOWER OF POWER „Back to Oakland”, „In the Pocket”. Ogólnie – dużo muzyki!
Co powiedziałbyś naszym czytelnikom – młodym perkusistom w formie dedykacji?
No cóż, według mnie są dwie zasadniczo ważne rzeczy by być dobrym perkusistą… Tylko dwie rzeczy: perkusista powinien mieć bardzo silne poczucie ćwierćnutowego pulsu. Po drugie – trzeba osiągnąć dobre brzmienie na perkusji. Zatem każdy powinien skoncentrować się na pulsie i dobrym brzmieniu. Trzeba to robić świadomie. Technika i grepsy nie są ważne – to przyjdzie samo w naturalny sposób później. I jeszcze jedna ważna rzecz, może trochę odbiegająca od tematu – cieszę się, że jestem tu w Krakowie i że jest taka fajna pogoda.
Rozmawiał Jacek Pelc. Tekst pochodzi z TopDrummera, Wydanie: Luty/Marzec 2007.
Akira Jimbo będzie jedną z gwiazd XIX Międzynarodowego Festiwalu Perkusyjnego Eventus Drum Fest w Opolu. Koncerty artysty odbędą się 10 i 11 października. Plan festiwalu TUTAJ.
Więcej informacji o imprezie na stronie organizatora: www.miedzynarodowyfestiwalperkusyjny.pl