Selekcja plejady urzędników od edukacji na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat jest w moim przekonaniu dowodem na to, jak mało ważna jest u nas edukacja. Przyjrzyjmy się jej na podstawie dwóch przedmiotów zlikwidowanych ostatnio w szkołach powszechnych: wychowanie muzyczne i wychowanie plastyczne. Najpierw zarządzono połączenie tych dwóch przedmiotów w jeden o nazwie sztuka. Nauczyciele wychowania muzycznego mieli się „dokwalifikować” w sprawach plastycznych, a plastycy w sprawach muzycznych. Czas na „dokwalifikowanie” się: pół roku, zajęcia raz w tygodniu po godzinie – czyli grubo licząc jakieś 30 godzin, a chyba znacznie mniej, bo chodziło prawdopodobnie o rok szkolny. Ale nawet liczba 30 godzin wyznaczona odgórnie świadczy o tym, jaką pogardę dla przedmiotów mieli giganci zza ministerialnych biurek, którzy te limity wyznaczyli, albo jak mało mają rozumu w głowie. Z konsekwencją godną lepszej sprawy wprowadzono do szkół przedmiot „sztuka”. Po krótkim czasie okazało się, że ten przedmiot się nie sprawdza. Co wówczas zrobiono? Czy wycofano się z błędu i wrócono do wersji poprzedniej? Czy próbowano coś ulepszyć, dodać? Nieee… To wymagałoby minimum wysiłku, zatem… Zlikwidowano przedmiot w ogóle. Czyli w sumie zlikwidowano trzy przedmioty, których zadaniem jest rozwijać wrażliwość estetyczną u dzieci i młodzieży.
Nie wspominam nawet o gimbusach, mundurkach, publicznym piętnowaniu niegrzecznych dzieci czy innych dziejowych decyzjach…
Czy ktokolwiek „na odpowiednim edukacyjnym stanowisku” wie aby, że między Sztuką, a sztuką mięsa jest jednak pewna różnica?!… Wróćmy do muzyki.
W naszym kraju z muzyką jest tak: albo przysłowiowy Chopin na najwyższym światowym poziomie, albo przysłowiowy głuszec pospolity, który na filharmonię patrzy jak krowa na pociąg, a „muzykę” zna głównie z repertuaru dzwonków w telefonie komórkowym. W Polsce nie ma przyzwoitej średniej, jaką dysponuje większość cywilizowanych narodów. Ta średnia pozwala choćby zaśpiewać jako tako hymn narodowy, albo pokazać, że w czasie masowych zgromadzeń naród umie cokolwiek z sensem i w miarę czysto zaśpiewać. O graniu na instrumencie nawet nie śmiem wspominać (zapewniam, że narzucony kiedyś uczniom flet prosty jest manualnie BARDZO TRUDNY DO OPANOWANIA – komuś z plejady gigantów się mylnie wydawało, że jeśli flet tani, a do tego „prosty”, to znaczy, że będzie łatwy – cóż za „wyobraźnia”). U nas nawet, a może przede wszystkim najwyższe władze często stękają, jęczą, wyją, albo mamroczą znane melodie przerabiając je na ubożuchną średnią krajową. Pogarda, lekceważenie czy brak rozumnego podejścia do muzyki i sztuk plastycznych wyrażona przez odnośne władze edukacyjne (nie mylić z Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego) znajduje swe odbicie w postawie uczniów, z których wyrasta większość dojrzałych obywateli, słabiutko lub w ogóle nie rozgarniętych w wyżej omawianych tematach.
Jakie to ma przełożenie na nasze rytmiczne i perkusyjne sprawy? Myślę, że duże… Parę przykładów podam w następnej edycji TD. Na razie zachęcam do uruchomienia wyobraźni i wyciągania wniosków, a z pewnością znajdzie się wiele analogii…
Życzę owocnego myślenia i wielkiego BUM! Jacek Pelc
wstępniak TopDrummera -grudzień 2008